Poranne bombardowanie Otwocka spowodowało śmierć około trzydziestu osób, siedemdziesiąt zostało rannych. Niemiecki bombowiec, którego celem była Warszawa, zrzucił swój ładunek na niespodziewających się niebezpieczeństwa mieszkańców żydowskiego Zakładu Leczniczo – Wychowawczego „Centos” mieszczącego się przy ulicy Glinieckiej, oraz sierocińca przy ulicy Szpitalnej. W wyniku wybuchu i pożaru placówki na miejscu zginęło siedmioro dzieci, 32 zostało rannych. Część z nich zmarła w szpitalu na skutek odniesionych ran. Spośród personelu rannych zostało pięć osób, m.in. kierownik zakładu Kałman Łys.
„Wjeżdżamy w Otwock. Słaby dymek wznoszący się nad rzadkie sosenki wskazuje, gdzie mamy jechać. To dopala się murowany dom piętrowy, zwalony przez bombę. W sąsiednim domu Żydówka w peruce przekrzywionej na głowie dojada łapczywie rybę pływającą w roztopionym maśle. Pomarszczone starcze palce łapią duże kawały mięsa rybiego maczając w maśle, tłocząc z wielkimi kawałami chały do ust. Drzwi od jej mieszkania poprzebijane są odłamkami bomby. Przez ten dom przeszedł wstrząs. Niejednokrotnie w czasie rewolucji rosyjskiej obserwowałem, że ludzie ulegający wstrząsowi pożerają jadło z dziką zachłannością. Syn Żydówki mówi, że w dniu wczorajszym, w pierwszym dniu wojny, o której wypowiedzeniu nic nie wiedział, o godzinie dziewiątej rano silny wstrząs wyrzucił go z pościeli. Odłamki bomby, które porobiły te oto dziury w drzwiach wejściowych, poszły ukosem górą. Wypadł na dwór. Przed nim palił się dom, który dymi jeszcze. Ludzie skakali z okien. W oknie mieszkania kierownika miejskiego zakładu dla upośledzonych dzieci żydowskich ukazała się kilkunastoletnia dziewczynka, jedna z wychowanic, trzymając w ręku dwuletnie dziecko. Rzuciła dziecko na ręce oczekującego w dole ojca, ale sama nie zdążyła i zapadła się wraz z podłogą. Leży pod gruzami. – A ten sierociniec? Duże oczy patrzą na mnie z niemą rozpaczą. – Chodź pan. Idę za żałobnym przewodnikiem. Po drodze nachyla się nad jakimś dołkiem, ukazując niemym gestem coś, czego rozróżnić nie mogę. Po chwili widzę, że to są zwęglone zwłoki chłopca. Piszczel wyszła wysoko, przedarłszy skórę ramienia. Klatka piersiowa otwarta, sterczą żebra jak w ćwiartce cielęciny. Wewnątrz klatki piersiowej różowieje niedopieczone mięso. O dziesięć kroków dalej przytułek. Mieści się w starym rozłożystym drewniaku. Tu padła bomba o dużej sile. Wchodzimy do ocalałego korytarzyka. Na ścianie czerwienieje krew. Nauczyciel, w oczach którego zastygło przerażenie, opowiada, jak mieli posiedzenie rady pedagogicznej, jak rozległ się alarm, jak dyrektor z dwojgiem nauczycieli wybiegł, po czym bezpośrednio rozległ się huk, jak go rzuciło o podłogę, jak się podniósł, wybiegł natykając na dyrektora z połamanymi nogami i rannych obu nauczycieli, jak biegł dalej przed dom, zobaczył trupki dziecinne i chowające się w krzaki ocalałe dzieci. Ostatnie dziecko pełzło w krzaki ciągnąc się na rączkach, wlokąc za sobą zmiażdżone nogi. Za Otwockiem po tym nalocie strącono dwa samoloty niemieckie. Jeden zgorzał. Tylko nogi lotnika w eleganckich butach oficerskich ocalały od ognia i dłoń z manicurowanymi palcami, z pięknym brylantem. Niechże się dowie na tamtym świecie, że celnie rzucał: dziesięcioro dzieci zostało zabitych, a dwadzieścia pięć rannych, wiele z nich będzie kalekami, gdyż musiało się dokonać licznych amputacji. Lotnik drugiego samolotu został ujęty żywcem. Proponowałem, aby kazać mu iść samotnie w pełnym mundurze, ze wszystkimi orderami, za dziesięcioma trumienkami dziecinnymi na cmentarz. Rzucał bomby na spokojne letnisko, nie mające żadnych obiektów wojskowych, o godzinie dziewiątej dwadzieścia, w piątek, dnia pierwszego września, pierwszego dnia wojny.”
M. Wańkowicz, Tragedia pierwszego dnia, Gazeta Samorządowa ’93, nr 9, s.1,10.