[…] Od całego szeregu lat Otwock był uprzywilejowanem siedliskiem letniem warszawiaków, którzy używali tam wywczasu i wygrzewając się na słońcu, spędzali dni w słodkiem dolce farniente. Niemniej jeszcze, jak przed dwoma laty, w Otwocku trudno było o tej porze o najlichszą bodajby komórkę mieszkalną; wszystko było oddane w najem łaknącej wiejskiego wypoczynku Warszawie. Tymczasem stało się coś nagle, co wcześniej lub później stać się musiało. Oto Otwock bieżącego lata opustoszał, a z ogólnej liczby inteligentnych rodzin warszawskich, które tam przez parę lat z rzędu na lato zjeżdżały, niema dziś prawie nikogo. W domkach letnich zakwaterowała się tylko garść żydów kapotowych, którym wszędzie dobrze, nawet w Otwocku, byleby mieli względny spokój. Lecz cóż się stało z resztą, „letników?” Czyżby zaniechali zupełnie wypoczynku w tym sezonie? Owszem, odpoczywają, tylko gdzieindziej, bo im sprzykrzyło się to obdzieranie ze skóry, uprawiane na szeroką skalę przez otwockich kolonistów, gospodarzy i dostawców artykułów żywności. Przysłowie o darciu łyka; stosowano bez granic względem mieszczuchów warszawskich, którym za nędzne izdebki kazano płacić bajeczne ceny, którym sprzedawano pierwszorzędne produkty domowe drogą licytacyi in plus, którym nietylko nie dawano jakichkolwiek wygód, ale którym uprzykrzano pobyt w Otwocku na każdym niemal kroku… Prawdziwie… nasza gospodarka miała tu szerokie pole do popisu, no i skończyło się wreszcie wszystko arcy smutnie! Otwock, jeżeli nie na zawsze, to przynajmniej na bardzo długo przestanie być faworyzowaną „willegiaturą” warszawiaków, którzy, choć późno, ale bądź co bądź zmądrzeli i więcej naciągać się nie dadzą… Tymczasem właściciele domków, okoliczni producenci i sklepikarze — w bek, jak małe dzieci, którym odebrano zabawkę, gdy ją chciały popsuć. Komunikują nam, że otwoccy przedsiębiorcy mają z tego powodu kilkanaście tysięcy rubli strat… a któż im temu winien? Dopóty dzban wodę nosi… czemu o tej sentencyi nie chcieli pamiętać? Non bis im idem… Na raz sztuka! A jak w tym wypadku, sztuka udawała się więcej, niż raz. Niechże to będzie przynajmniej przestrogą dla innych właścicieli kolonij letnich i producentów wiejskich, bo przecież i warszawscy mieszczanie potrafią sięgnąć po rozum do głowy, gdy idzie… o ich kieszeń i wygodę…
Przegląd Tygodniowy z 13 sierpnia 1898 r.