O diamentach i smażonym kurczaku

Trochę trawy, czerwonoszara ziemia, kozy i dachy ledwo otynkowane. Chaty pochylone i dzieci. Dzieci – setki dzieci, zgarbionych, anemicznych, o zaczerwienionych oczach, małych, biednych dzieci. To Kozia ulica. Uważajcie: Kozia. [ob. ulica Marii Skłodowskiej]Tu mieszkają tragarze, robotnicy i bezdomni. Ostatnich jest mało. Ludzie o czarnych twarzach, dłoniach stworzonych do pracy, a jednak nie mających jej, o karkach zbyt dumnych, aby się uginały i zbyt uległych, aby podniosły. O oczach mówiących wiele. Oczach, w których zatonęły marzenia lat dziecięcych.
– Gdy dorosnę i będę duży, uczynię wiele. Kiedy ja dorosnę, nie będzie biednych ludzi na świecie.
I przed ich oczyma migały obrazy bohaterów z bajek, rycerzy głodu i ojczyzny. Wtedy widzieli chyba po prostu: konia, ostrogi i siebie.

I co pozostało?

Oczy smętne, z których wyziera głucha rozpacz przegranego życia. Tu mieszkają chłopcy i dziewczęta, którzy uczyć się nie mogą. Idę coraz dalej. Byle prędzej, odejść od tej biedy. Odejść w pole, nurzać się w trawie. Bo tu nie ma zieleni, ani szczęścia. Jest tylko smutek i nędza pochylonych domków ulicy Koziej.
Mosze stoi przed chatą i patrzy daleko swojemi marzącemi oczyma.
– Czy to ty, Mosze? I o czem marzysz? O niwach Palestyny?
Pięć razy chciał się dostać do swej ojczyzny. Mosze pięć razy uciekał od tej nędzy, brudu, chat pochylonych. Pięć razy go łapano. Szturchańce i napomnienia: „Żebyś wiedział, parszywy żydzie, żebyś nie uciekał”.
Buty Moszego? W tych butach Mosze przebywał trasę Otwock-Warszawa-Konstantynopol.

Buty dziurawe…

Słychać krzyki. To dzieci bawią się z kozami…
Mała Surcia tak się śmieje, że aż łzy lecą jej z czarnych oczu.
– Kózka mee – krzyczą dzieci.
I nagle krzyk. To matka Beniusia:
– Ty łajdaku, złodzieju, ty, żeby cię… dlaczego nie idziesz mi pomóc?!
Ludzie spoglądają na tego leniucha, a Beniuś nie namyśla się, – ucieka. Bose nogi rytmicznie uderzają o ziemię coraz prędzej. Nareszcie pole, łąka i … wolność. W nocy będzie bicie, ale teraz – wolność.

Nagle słyszę śpiew.
To śpiewa Raśka wariatka. Chodzi i zatrząsa zalotnie głową.
– Widzisz, to ja, piękna Raśka. Czy widzisz, jak noszę diamenty, – potrząsa kamieniami. – Czy widzisz, jak spaceruję po Marszałkowskiej w Warszawie i jestem… panią…
– Wariatka! – wrzeszczą dzieci i obrzucają ją kamieniami. A Raśka myśli, że to kwiaty i wyszczerzając w śmiechu żółte zęby, podnosi kamienie.
– Widzisz, to ja, piękna Raśka. Czy widzisz, jakie noszę diamenty?

Nad ulicą Kozią zapadł zmrok. Kobiety usiadły na ławkach i zaczęły rozmawiać o córkach, synach, sąsiadkach i gospodarstwie. Przedewszystkiem o gospodarstwie! – O dawniejszem.
– Dawniej kupowałam kurczaka i… jadłam na obiad. A dziś… ot co.  I pokazuje resztki obiadu. – Obierzyny kartofli. A dawniej…
I zaczyna opowiadać o zaletach tego kurczaka. Jaki był dobry, smaczny, dobrze przyrządzony i tanio kupiony. Czuje woń tego kurczaka. Nagle zjawia się rzeczywistość. Kartofle – stado drobnych dzieci, mąż chory i to najstraszniejsze – głód…

Potem opowiada Sara, jak to było, gdy jej córka zachorowała, jakie były lekarstwa, doktorzy i… ile pieniędzy ją to kosztowało. Pieniądze – to nie jest mały krążek, to chleby, rumiane chleby – to jedzenie. I oto marzy Sara… Jej mąż znów dostaje pracę, znów jest chleb i wesołość  w domu.

Usiadł wśród nich królewicz. Rozpuszczone złote włosy, niebieskie oczy, piękne i łagodne. To marzenie!

I podnoszą głowy biedne kobiety ulicy Koziej. Wiatr szeleści liśćmi… Siwe włosy plącze. A one marzą o chlebie. O chlebie do syta.
W piłkę grają mali chederowcy. Małą szmacianą piłką.
– Gol, gol! Srul, podaj! Gol! Weź Sza sztil! Kiwcezech!!!

Wychyla się handlarka Łaja. Jest zmęczona. Znowu kaszle i pluje krwią, a tutaj te krzyki. Klnie, łaje, krzyczy, wtem… Przychodzi jej syn.
– Zarobiłem dzisiaj całe 50 gr.!
Kładzie na stół 50 groszy, a na krześle „cukierki”. Prędko zjada kolację i kładzie się w ubraniu na brudny barłóg.

Już jedenasta godzina. Ucichł krzyk chederowców. Zasypia handlarka Łaja, Sura, wariatka Raśka, mały handlarz i Abram, który chce wyjechać do Palestyny i Sara, która chce wkrótce wyjść za mąż, i śpią już wszystkie kozy. 

Peggy (VII klasa)

Mały Przegląd, dodatek do Naszego Przeglądu z 6 września 1935 r.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

error: Content is protected !!