Zaledwo powróciliśmy z lewego brzegu Wisły z garścią notat, już znów w południe żegnaliśmy Warszawę.
Mieliśmy się udać na eksplorację prawego brzegu rzeki; powiózł nas kowelski pociąg kolei nadwiślańskiej.
Pogoda jasna a słońce zagląda w okna wagonu – tylko w oddali na błękitnem tle niebios kładą się ciemniejsze smugi; za zbliżeniem się ku ich stronie, obsypały one nas na chwilę śniegiem…
A – wreszcie Otwock. Wysiedliśmy, niosąc wielce niezłożony pakunek – laskę, pióro i papier. Maleńki wózek żydowski powiózł nas malowniczą przez lasek drogą na Karczewie, dokąd według wieści woda dotrzeć miała…
Karczew jednak, jak go własnemi ujrzeliśmy oczyma, osada mała i licha, kąpał się jedynie w… błocie.
Później dopiero, ku małemu Otwockowi, roztoczył się przed naszemi oczyma wspaniały widok. Łąki karczewskie, niżej cokolwiek aniżeli sama osada położone, zalane były szeroko i daleko. Oko gubiło się w przestrzeni, pragnąc odszukać krańca rozlewu. Gdzieniegdzie tylko wysuwały się z wody, bliżej ku brzegowi, kępki krzaków; dalej wierzby i wierzchołki płotów wiklinowych lub wreszcie sterczały wzgórza, z których woda już opadła, pozostawiając jednak potężne zwały lodowe.
Przy przymrozku woda gdzieniegdzie zaczynała marznąć.Wszczęliśmy rozmowę z woźnicą, młodym synem Mojżesza, pochodzącym jak się pokazało z Karczewia. Opowiedział on nam, że rodzinna jego osada była, niezbyt zresztą wysoko, zalana w piątek i sobotę, że wylew poniszczył mieszkańcom zapasy ziemniaków, oraz że w ogóle niebezpieczeństwa większego tu nie było. W jednym z bardziej tylko wysuniętych domów osady woda wdarła się do wnętrza, tak, że zamieszkująca chatę kobieta z trojgiem dzieci zmuszona była czas jakiś przesiedzieć na strychu. Zresztą na drugi dzień zwieziono biedaków na miejsce bezpieczne łodzią.
Z Otwocka małego, którędy przejeżdżałem, widok jeszcze dalej na bezbrzeżną przestrzeń łąk zalanych. Wioska ta, jak i w ogóle wszelkie tutaj siedziby, posiada chaty na wzgórkach, otoczone całemi szeregami wiklinowych płotów… Robią one wrażenie polowych redut.
Drogą przez las, w zagłębieniach którego co chwila spostrzedz można było zbiorniki wody lub potężne odłamy kry, dotarliśmy wreszcie do Otwocka [dotyczy obecnego Otwocka Wielkiego] dużego, gdzie w administracji dóbr otwockich chętnie nam udzielono szczegółów o wylewie.
Otóż woda, wskutek zatoru do dziesięciu podobno wiorst (czy też pięciu, jak twierdzą niektórzy) długości mającego, poczęła wzbierać na tym brzegu rzeki w nocy z piątku na sobotę o godzinie pierwszej… Przybór był niesłychanie gwałtowny, a w półtorej godziny zalew dosięgł bardzo znacznej wysokości na kilka stóp. Łąki stanęły pod wodą, a w miejscowościach niżej położonych woda poczęła się wdzierać do domów. Przez noc całą i dzień następny woda przybierała zupełnie powoli – a o godzinie trzeciej w sobotę wylew doszedł tu do maximum.
Wisła wylała na cztery wiorsty za brzegi…
Opadać zaczęła zwolna w niedzielę.
Tak wysokiego stanu wody, jak twierdzą ludzie starsi nie pamięta okolica od lat trzydziestu.
Najwyższe wzgórki, które przy wylewach każdego roku nie są pokrywane wodą, obecnie ledwo że z niej się wysuwały, a przybór w stodołach zatopił nawet zboże na „rusztach”, to jest platformach, umieszczonych umyślnie dla uniknienia zwykłego tu wylewu o kilka stóp ponad klepiskiem.
W okolicy, o ile można było się wywiedzieć, przybór zalał następujące wsie i folwarki: Kępa nadbrzeska, Glinki, Otwock wielki, Otwock mały, Nadbrzeż, Dudy, Karczewie, Przewóz karczewski i Świdry duże.
O okolicach bliższych Pragi niezbyt wiele mogliśmy się dowiedzieć, twierdzono tylko, że i tam klęski muszą być znaczne.
Z wiosek koło Otwocka najsilniej uczuło wylew Nadbrzeże, tuż nad Wisłą położone.
Wylew niespodziewany a gwałtowny zmusił mieszkańców do ucieczki na dachy i poddasza, gdzie oczekiwali oni pomocy podanej im dopiero przez Towarzystwo ratowania tonących [W owym czasie, na terenach polskich działały oddziały Cesarskiego Rosyjskiego Towarzystwa Ratowania Tonących], które, jak wiadomo, wysłało na miejsce łódź i zapasy żywności; bydło włościan tutejszych po większej części potonęło zaskoczone szybkim przyborem.
Obecnie, gdy woda opada, komunikacja z Nadbrzeżem jeszcze trudniejsza – ponieważ łódź już tutaj nie przejdzie, a przejść i przejechać przez liczne zagłębienia wody pełne również nie można.
W ogóle w sobotę i niedzielę łódź zastępowała w tych okolicach wóz.
Łodzią także dostawać się trzeba do sąsiedniego folwarku Dudy, należącego do dóbr otwockich. Folwark ten zalany został prawie zupełnie – tylko górna część zabudowań występowała ponad wodę. Obecnie wysunęła się już i część wzgórka obok domu mieszkalnego.
Straty są tu w ogóle bardzo znaczne. Dotychczas ocenić je trudno, bo zasiewy ozime wciąż jeszcze są pod wodą, twierdzą jednak, że zapewne większa ich część pójdzie w niwecz. Straszną też klęską dla rolnika są piętrzące się na polach ornych zwały lodów.
W budynkach gospodarskich także padło ofiarą przyboru zboże w snopach.
Po zasięgnięciu tych wiadomości, rozpytawszy o marszrutę, wyruszyliśmy z Otwocka z powrotem drogą do Karczewia. Droga ta, jak nam znów woźnica opowiadał, w sobotę i niedzielę była na kilka stóp zalana. Konie miały tu wodę po brzuch…
W Karczewiu – było po 6-ej i nadciągał zmierzch – poczęliśmy rozważać.
Przyszła nam myśl przeprawienia się przez Wisłę, obecnie toczącą swe fale szeroko […]
Kurier Warszawski z 21 lutego 1879r.