Nie jestem wprawdzie lekarzem, lecz znam i cenię naczelną zasadę medycyny: primum non nocere (przedewszystkiem – nie szkodzić); a że z jednej strony Otwock z dawnego letniska zaawansował na Uzdrowisko, z drugiej zaś strony wszelkie rozczarowanie wpływa ujemnie na zdrowie, zatem odrazu uprzedzam czytelników, że w niniejszej korespondencji nie znajdą nic takiego, co zazwyczaj korespondencje z t. zw. „Badów” zawierają. Nie podam nawet nazwisk bawiących tu „znakomitości”, gdyż musiałbym, oczywiście wymienić przedewszystkiem głośnych sportowców, zdobywców puchara i t. p., a ja pomimo uznania dla sportu i jego wartości hygieniczno – wychowawczej jestem, niestety, takim w tej materji nieukiem, że nie odróżniam „bramkarza” od dozorcy w bramie, a „gol” utożsamiam z „golcem”, który to ostatni przecież do rzadkich okazów nie należy. Natomiast pragnę podzielić się z czytelnikami pewnemi refleksjami, które mi nasunął pobyt w Otwocku.
Przedewszystkiem odniosłem tu wrażenie, że na sypkim i lotnym piasku Otwockim cały, tak mozolnie w ciągu wieków budowany gmach matematyki, w swych podstawach chwiać się poczyna: wbrew zasadzie – „mniejszość” staje się „większością”, a nawet „całością”… Nieraz już zwracano uwagę na to, że ludność żydowska tak skwapliwie i często korzysta z pomocy lekarskiej, jeździ do miejsc kuracyjnych, t. j. więcej aniżeli ludność nieżydowska dba o swe zdrowie, nie szczędząc kosztów leczenia. Niektórzy przypisują fakt ten filozoficzno-religijnemu, jakoby specjalnie, żydowskiemu, poglądowi na świat, w którym brak wiary w życie pozagrobowe, a natomiast uwidacznia się usilne dążenie do przedłużania życia doczesnego, pomimo częstych zwrotów w mowie potocznej o świecie przyszłym (Olam-haba) i rajskich rozkoszach.
Sądzę jednakże, że owe leczenie się, rzucające się w oczy oparte jest na istotnej potrzebie, na częstym i intensywniejszem niedomaganiu śród ludności żydowskiej, jako mieszkańców wyłącznie miast od wielu, wielu wieków. Gdy ludność miejska, nieżydowska, ma przyrost wewnętrzny a także zewnętrzny naskutek stałego przypływu ludności wiejskiej (przyczem ważną rolę odgrywają także odnośne małżeństwa mieszane), to żydzi, przeciwnie, skazani są na przyrost tylko wewnętrzny, żywiołu miejskiego.
A chociaż pewne bonmot głosi, że na wsi jest dobre powietrze, ponieważ chłopi nie „otwierają okien”, to jednakże wątpliwości nie ulega, że życie na wsi, śród pól, łąk i lasów niezmiernie dodatnio wpływa na zdrowotność ludności miejskiej. Jestem przekonany, że odpowiednio przeprowadzana statystyka wykazałaby istotny stosunek, jaki zachodzi z jednej strony – między pacjentami – wieśniakami a mieszczanami, z drugiej zaś – między ludnością miejską żydowską a nieżydowską, przyczem naturalnie branoby pod uwagę odpowiedni procentowy udział żydów, jako wyłącznych mieszkańców miast.
Pewien, być może, wyjątek z powyższego rozumowania, należałoby zrobić dla sprawy leczenia dziatwy: tutaj istotnie żydzi odznaczają się bez porównania większą aniżeli u nieżydów, troskliwością o zdrowie swych „pociech”. Otóż pod tym względem ciekawe zrobiłem spostrzeżenie: gdy dawniej Otwock i wogóle t. zw. „linja” roiły się od dzieci, (przy rodzinach), to obecnie widać ich znacznie mniej. Najniezawodniej jest to w związku z pocieszającym objawem wzrostu t. zw. kolonji letnich oraz półkolonji, tworzonych w całym kraju przez instytucje społeczne, związki zawodowe, szkoły i t. p. Można nawet powiedzieć, że umieszczenie dzieci na kolonji nieraz czyni wyjazd rodziny „na wieś” zbytecznym, co wpływa także na mniejszą frekwencję „letników” wogóle.
Obywatele otwoccy pokazali mi z dumą niedawno założony park, oraz przedmiot chluby według jednych a zakałę według drugich – wykończone obecnie Casino, o którego celowości czy zbyteczności, toczyła się przed kilku laty, gorąca polemika. Podobno istniał zamiar urządzenia w tym pięknym gmachu domu gry, a niedawno czytałem (jeśli mnie pamięć nie myli – w „Świecie”) feljeton p. Kornela Makuszyńskiego, w obronie tego projektu, dzięki któremu Otwock zyskałby fundusze na inwestycje w szerokim zakresie. Zdaniem mojem, tego rodzaju i podobne im motywy nie wytrzymują krytyki ze stanowiska etyczno-społecznego.
Przedewszystkiem nie należy nigdy tolerować, a tembardziej propagować idei, że jakoby „aureum non olet” (złoto nie ma zapachu), czyli, że obojętne jest źródło, skąd płyną środki na cele dobroczynne i użyteczności publicznej. Co prawda nawóz także…, nie pachnie, a jednakże użyźnia się nim glebę, lecz comparasion n’est pas raison. Znany jest fakt, że pewna instytucja użyteczności publicznej odrzuciła dar finansisty, który dorobił się majątku drogą nieuczciwą, (sprawa była głośną przed kilku dziesiątkami lat) było to właśnie stwierdzeniem prawdy, że olet, że złoto ma zapach, którego w danym ujemnym wypadku, żadne wonie Arabji zatrzeć nie zdołają…
Co się tyczy ruletki, a także np. wyścigów, to wprawdzie o nieuczciwem zdobywaniu pieniędzy mowy być nie może (jak w powyżej przytoczonym przykładzie), zachodzi tu wszakże pewna okoliczność (pomijając już hazard i złączone z nim nadużycia dla zdobycia funduszów na grę), która ma niezmierną doniosłość etyczno – społeczną. Roznamiętnienie przy grze, obecność współzawodników, czyhających na wygraną, uczucie zawiści względem szczęśliwych wybrańców Fortuny – wszystko to sprawia, że „człowiek staje się człowiekowi wilkiem”, budzą się jak najgorsze instynkty egoistyczne, prawdziwa „nienawiść bliźniego”. Pod tym względem ciekawe są często spotykane w powieściach opisy gry w Monte-Carlo i temu podobnych jaskiniach hazardu, każące czytelnikowi przypuszczać, że ma się tu do czynienia nie z gatunkiem homo sapiens, lecz z krwiożerczymi drapieżnikami dzikiej dżungli…
Z całego serca życzę Otwockowi, aby ruletki się nie doczekał.
Leon Lichtenbaum.
Nasz Przegląd z 11 czerwca 1930 r.