Letnia przystań starozakonnych obywateli stolicy – oczywiście tych mniej zamożnych – to przedewszystkiem letniska położone na szlaku otwockim, od Miedzeszyna, przez Falenicę, Michalin, Józefów i Świder aż do Otwocka.
Wszystkie te miejscowości pod wielu względami przypominają oczywiście ghetto warszawskie, ale zabarwione specyficznemi tonami, składają się na całość mniej jeszcze od swego „pierwowzoru” zachęcającą. Pretensje do kultury i cywilizacji wyglądają tu mocno zabawnie i… dziwnie nie na miejscu. Szczególnie tyczy się to Falenicy, która zarówno w dzielnicy handlowej jak i letniskowej zamieszkała prawie wyłącznie przez proletarjat żydowski przedstawia się pod względem sanitarnym wręcz rozpaczliwie.
Zabawne doprawdy są zamiłowania gminy „Letnisko Falenica” w kierunku uzyskania praw uzdrowiska, do ściągania wysokiej taksy klimatycznej włącznie. Jak to! Te cuchnące bajora uliczne, ten brak kanalizacji, te fatalnie brudne rynsztoki i zaśmiecone chuderlawe laski, ten brak łaźni, szpitala, rzeźni – to wszystko ma zasługiwać na nazwę i przywileje uzdrowiska? Risum taneatis!… 2 miljony długów i żadnych inwestycyj, bo wszystkie dochody idą na spłatę długów… Brudy, nieporządki, fantastycznie dowolne ceny – oto Falenica.
Nie o wiele lepiej przedstawia się stan rzeczy w przyległych letniskach. Tyle jeszcze, że Świder nie ma nawet elektryczności i że nigdzie nie ma mowy o jezdniach, a jedynemi rozrywkami dla letników są tylko kąpiele przy niemożliwie brudnych plażach w Świdrze, nędzne kina i plugawe cukierenki.
Wszystkie te miejscowości tak mało różnią się od siebie zewnętrznie i „wewnętrznie”, że wystarczy o jednej mówić, by wszystkie inne zarazem sobie wyobrazić.
Weźmy jako przykład Józefów.
Dzielnica południowa, „chrześcijańska”. Względnie czysta, ale za to słabo zadrzewiona. Wąziutkie chodniki, brak zupełnie jezdni, domki czyste i porządne, ale drogie bo do 600 zł za sezon (pokój z kuchnią).Dzielnica centralna, handlowa: plugawy, cuchnący potwornie bazar i mnóstwo nędznych, brudnych do obrzydliwości sklepików, roznoszących fetor po całej drodze. Tu niema nawet chodników, a kałuże w koleinach aż nikną pod śmieciami, leżącymi w gęstych kupach. Ohydne budy tej dzielnicy nie mogą doczekać się dozoru sanitarnego. Brudy straszliwe. Dzielnica ostatnia po przeciwnej stronie toru kolejowego jest mniej brudna, ale równie zaniedbana. Ani kanalizacji, ani jezdni, chodniki tylko gdzieniegdzie. Mieszkania tańsze: 300 – 400 za sezon, 80 – 100 miesięcznie (pokój z kuchnią), ale przecież i to jest „o wiele za wiele”. Tembardziej, że mieszkania rzadko gdzie są czyste i porządne.
Ceny żywności fantastyczne. Chleb od 35gr. do 46gr.(!) jak np. w Michalinie. Kartofle – 12gr., mleko – 45gr., węgiel od 4 do 4.50 zł za 50 kg.
Wszystko – dowolnie.
Zjawiskiem zupełnie niesamowitem, a powszechnem, jest tu ciekawy system postępowania dozorców will wobec letników: Wynajmujesz pokój z kuchnią. Płacisz np. 255 zł. i koszta odnowienia lokalu. Pięknie.
Ale pewnego dnia zgłasza się dozorca.
– Należy mi się 15 złotych…
Tak. Poprostu. Właściciel nie płaci dozorcy nic prawie, więc trzeba odbić sobie na letniku. 60 zł. za sezon. Spróbuj się opierać!…
– Nie, to nie, ale wody pan miał nie będziesz, bo zakręcę kran od zbiornika… A za bezpieczeństwo nie ręczę…
Sklepikarz dostawiający żywność płacić musi dozorcy 5 zł. od każdego letnika za prawo wstępu do willi. Inaczej – biada mu. Wylewa mu się w razie oporu mleko, niszczy produkty, ba! nawet tłucze się takiego. Bronić się nie można, bo jeszcze gorzej się na tem wychodzi. Napewno zdarzy się kradzież, a szykany piętrzą się na każdym kroku. Policja? Owszem, o 3km. w Michalinie. Protokuły nic nie pomagają zresztą. Związek dozorców jest potężny. Członkom jego wszystko uchodzi bezkarnie.
Mleko np. wolno nabywać tylko u dozorcy. Jego krowa stojąca w ohydnej budzie zatruwa powietrze w nocy na wyścigi z nieczyszczonemi prawie wcale dołami kloacznemi, a mleczko kosztuje 45 groszy…Są wille, gdzie sytuacja przedstawia się nie tak fatalnie, gdzie dozorcy solidniej opłacani przez właściciela nie pozwalają sobie na szantaż i terror, ale to rzadko gdzie.
A gmina? Gmina nic nie robi. Chodniki nawet kładzione na koszt właścicieli i to tam, gdzie się jej podoba, biorąc jednak grube pieniądze na te inwestycje. Od letników, nawet z nowych will ściąga po 13 zł. 50 gr. podatku, ale wzamian za to – nic. O uprawianiu przez dozorców ściągania haraczu zwanego tu „podatkiem werandowym” – nie chce nawet słyszeć. Pozwala na wszystko.
Gdyby nie fakt, że gdzieniegdzie powstają zrzeszenia właścicieli pensjonatów i willi, którzy potrafią ocenić wartość wspólnoty interesów – sytuacja byłaby zupełnie rozpaczliwa. Gmina jednak i tu nawet stara się często przeszkadzać zamiast iść im na rękę i wziąć się także do pracy…Doprawdy przykro patrzeć, przykro myśleć o tem, co dzieje się na otwockim szlaku. A wcale nie wygląda na to, by stosunki miały ulec zmianie. I to jest najgorsze!…
Kurier Czerwony z 25 sierpnia 1933 r.